[09]

Dziewiąty.

Przez chwilę obserwowała jak madame Montgomery patrzy na nią w milczeniu, by w końcu wstać i skinąć na lokaja. 
-Zaprowadź panią do jej sypialni- obdarzyła dziewczynę spojrzeniem, którego w żaden sposób nie potrafiła rozszyfrować.- Zadbaj o to, by niczego jej nie brakowało. Będę w swoim pokoju. Jeśli będziesz chciała się ze mną skontaktować, poproś służbę, by przyprowadzili cię do mnie. 
Chwila minęła nim Camille zorientowała się, że kobieta mówi. Odpowiedziała jej kiwnięciem głowy i podniosła się z sofy. Ruszyła za lokajem, który w milczeniu przemierzał labirynt korytarzy bez obawy, że znajdzie się w nieodpowiednim jego kącie. Bez słowa otworzył jej drzwi, a gdy weszła do pomieszczenia, zamknął je za nią. Wypuszczając wolno powietrze z ust, rozejrzała się po pokoju. Czekał ją naprawdę męczący odpoczynek. Z dala od całego gwaru Londynu, ale jednak u boku tajemniczej kobiety, której planów nie znał nikt. 
Wieczór powoli zamieniał się w noc, a ona nadal nie potrafiła znaleźć swojego miejsca. Błąkała się po sypialni, okolicznych korytarzach. Z łatwością odnalazła kuchnię i pokaźną biblioteczkę. W końcu dotarła do korytarza, którym szła, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg domu. Drzwi na końcu korytarza okazały się skrywać gabinet madame. Wchodząc do pokoju, uśmiechnęła się pod nosem. Chodząc wolno pod ścianą, wzrokiem wodziła po powieszonych obrazach, zdjęciach i certyfikatach. Na jednej z półek rozpoznała fotografię z Akademii. Obie sztywno wyprostowane i poważne. Pomiędzy nimi madame Montgomery w jeszcze sztywniejszej pozie. Nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy swoje zdjęcie u madame. Nigdy nie przywiązywała do swoich podopiecznych szczególnej uwagi. One były inne. I nawet tym szczegółem było to zaznaczone.
Słońce grzało niemiłosiernie, a delikatny wiatr targał ich włosami. Obie, niemal w ten sam sposób marszczyły nos, próbując dostrzec coś pomiędzy promieniami słońca. Camille wyciągnęła z plecaka ciemne okulary z czerwoną obwódką i wsunęła je na nos. 
-Witajcie w Akademii. To tu rodzą się największe umysły naszej branży. 
Niemal równocześnie odwróciły się, by spojrzeć na przybysza. Przed nimi stała kobieta, która uważnie lustrowała je spojrzeniem. Camille niepewnie się uśmiechnęła. Otwierając usta, chciała zabrać głos. Wystarczyło jedno spojrzenie kobiety, by zrezygnowała z tego pomysłu. 
-Nauczycie się tu jak walczyć z własnymi słabościami, jak pokonać wroga i wniknąć do jego umysłu. Będziecie potrafiły odczytać zamiary przeciwnika z mowy jego ciała, a jego myśli i zamiary nie będą dla was problemem. Wszystko co się dzieje tutaj, pozostaje tu. Dyscyplina jest tu podstawową zasadą. Reszty reguł nauczycie się z czasem. 
Dwóch mężczyzn podeszło do nich, zabierając walizki, które dotychczas trzymały w dłoniach. Camille odprowadziła ich wzrokiem, dopiero po chwili przenosząc go znów na kobietę. Skinęła krótko głową, chcąc im dać znać, ze mają iść za nią. Kierując się wolno dróżką pomiędzy drzewami, które dawały spory cień i upragniony chłód, bliźniaczki nadal były zdezorientowane. Camille postała zaniepokojone spojrzenie siostrze, nie mówiąc ani słowa. Weszły do chłodnej i dużej hali. Odgłosy, które do nich docierały sprawiały, ze czuły się jak na polu bitwy, a wkraczając do jednej z sal, zorientowały się że niewiele się myliły. Maty rozłożone na środku pomieszczenia miały załagodzić każdy upadek walczących. Połączenie kilku sztuk walki sprawiło, że walczący przypominali dwójkę w zadziwiającym tańcu. Jeden przewidywał ruch drugiego, blokując go sprawnie i szybko. Przeszły przez halę, nie zatrzymując się nawet na moment. Kilka zaciekawionych spojrzeń przyglądało im się uważnie, nie szczędząc cichych komentarzy. 
-Wasze sypialnie znajdują się we wschodnim skrzydle. Północne skrzydło jest zamknięte dla uczniów akademii. Wchodząc tam, złamiecie jedną z zasad. 
-Podstawową?
-Nie- Madame Montgomery pokręciła krótko głową.- Główną zasadą Akademii jest przetrwać i nie dać się pokonać. Dokonacie tego, będziecie w stanie przetrwać i zdobyć wszystko. 
Bliźniaczki wymieniły między sobą spojrzenia i wykrzywiły usta w uśmiechu. Mimo wszystko, cała ta sytuacja coraz bardziej zaczynała im się podobać. Kiedy Montgomery ruszyła dalej, one z lekkim opóźnieniem, ruszyły za nią.
-Proszę Pani…
-Macie mówić mi madame Montgomery-przerwała kobieta, nie zaszczycając Mireille nawet jednym spojrzeniem.
-Madame… Ile trwa nauka w Akademii.
-To zależy jakie jesteście zdolne.-odpowiedziała niemal natychmiast Montgomery.- Zawsze staramy się, by szkolenie trwało rok. Jeśli jednak jest uczeń mniej uzdolniony, w wyjątkowych przypadkach przedłużamy pobyt.
-A jeśli nie jest to wyjątkowa sytuacja?- zaciekawiona Camille, uniosła brwi do góry.
-Wtedy taka osoba kończy szkolenie i zostaje wydalona z Akademii. A po czymś takim nie ma się łatwego życia. 
Po miesiącu nie towarzyszyły im zaciekawione spojrzenia. Każdy przyzwyczaił się do ich obecności i mogły nawet stwierdzić, że z niektórymi osobami nawiązały nić podobnej do przyjaźni. 
Camille po raz kolejny wylądowała na macie z cichym hukiem. Jęknęła żałośnie, kiedy ból  rozniósł się po jej całym ciele. Wstała z pomocą, rozcierając bark.
-Musisz być uważniejsza.
Skinęła głową, na znak że przyjęła pouczenie. Wolała nie ryzykować czasu na zbędne słowa. Zignorowała promieniujący ból ramienia, wznawiając walkę. Szybko zablokowała ruch przeciwnika, wykonując swój atak szybciej niż on. Ból, cierpienie, siniaki, łamanie kości były tu na porządku dziennym. Trenowali do utraty wszystkich siły. To był jedyny sposób, dzięki któremu mogli nauczyć się przetrwania w świecie, w nowej pracy i w całkiem nowym życiu.  
-De Vietle! Na górę.
Walka Camille została przerwana, a sama zainteresowana rozejrzała się, poszukując siostry. Odnajdując ją wzrokiem, skinęła lekko głową. Nikt nie musiał jej tłumaczyć o co chodzi. W tym momencie będą ćwiczyły zaufanie do siebie, współpracę i przewidywanie wzajemnych kroków. Kilka metrów pod sufitem uwieszona była drewniana krata. Na pierwszy rzut oka wyglądała stabilnie, ale wystarczyło stanąć na jednej z drewnianych beli, by reszta zaczęła się ruszać. Prowizorycznie stabilna i bezpieczna konstrukcja wymagała balansowania na wysokości kilkudziesięciu metrów na niestabilnym i ruchliwym podłożu. Utrzymanie równowagi na tym wymaga sporej ilości doświadczenia i sprytu. Zatrzymując się na stabilnym prostokącie, z którego można było zacząć ćwiczenia, Camille zaczekała na siostrę. Po drugiej stronie ustawiła się inna dwójka uczniów akademii. 
-Gotowa, siostro?- Mireille zaczęła rozgrzewać nadgarstki, uśmiechając się pod nosem.
-Gotowa.
-Zatańczmy więc.
Śmiech Mireille rozniósł się po hali. 
Zmarszczyła lekko brwi, spoglądając na jedno ze zdjęć. Dostrzegając na nim znajomą plażę i werandę, podeszła bliżej. 
-Chwila… przecież to jest…
Wskazała na zdjęcie, ale zaraz znów zamilkła. Wzięła ramkę w dłoń i wyjęła z niej zdjęcie. Patrząc na tył fotografii, zmarszczyła lekko nos. 
-Cassis…
Wyszeptała cicho, widząc napisane miejsce robienia zdjęcia i datę. Cassis, francuskie miasto na Lazurowym Wybrzeżu było jej rodzinnym miastem, a widok na zdjęciu był widokiem, który można było oglądać z werandy rodzinnego domu. 
-Kto cię tu wpuścił?- w drzwiach stanęła madame Montgomery.
-Sama weszłam. –burknęła Camille, odkładając pustą ramkę na półkę. Ze zdjęciem w dłoni odwróciła się w stronę kobiety.
-Wiele razy mówiła Pani, że nie zna mojej rodziny, nie zna miejsca skąd pochodzę- zaczęła wolno blondynka, patrząc uważnie na Montgomery.- A ma pani zdjęcia z werandy mojego rodzinnego domu.
-Możliwe, że byłam tam we wakacje.
-Rok przed urodzinami moimi i Mireille- Camille pokręciła głową.- Mieszkała tam moja matka z ojcem. 
Na ustach Camille pojawił się grymas. Zaczęła wszystkie elementy układanki łączyć w jedną całość.
-I z babcią.
Jej głos stracił jakikolwiek ton. Panowała nad złością, próbując jej nie okazać. Zerknęła raz jeszcze na zdjęcie.
-Ale ja jestem głupia… Przez cały czas myślałam, że to co przytrafiło mi się w życiu to wielkie szczęście i docenienie moich zdolności. A tak naprawdę ty tym wszystkim kierowałaś. Naszą przyszłością, kiedy chodziłyśmy do szkoły, obserwowałaś każdy nas krok, później nasłałaś na nas Charlie’go. To nie on nas chciał do Firmy. Tylko ty.
-Nie mogłam pozwolić, żeby moje wnuczki zostały wmieszane do średniego społeczeństwa, bez możliwości wybicia się.-jej szorstki ton sprawił, że Camille zaśmiała się złośliwie.
-Tak samo nie mogłaś pozwolić, żeby żyły ze świadomością, że mają jakąś rodzinę.-rzuciła jej ostre spojrzenie, znów patrząc na zdjęcie.
Mireille jęknęła żałośnie, niecierpliwie uderzając palcami o blat stolika. Każda minuta zdawała się być dla niej godziną, a podirytowanie zmieniało się w wściekłość. 
-Spóźniłeś się- rzuciła oskarżycielsko, gdy mężczyzna zajął miejsce naprzeciw niej i wykrzywił usta w zadziornym uśmiechu. Tak bardzo nienawidziła tego gestu, tak samo jak bardzo kochała ten grymas na jego ustach.- Podaj mi dobry powód, dlaczego mam się nie denerwować. 
-Jestem uroczy, przystojny, nieokiełznany i dodatkowo czarujący- widząc ostrzegawcze spojrzenie kobiety, zaśmiał się krótko. Oparł łokcie o stolik i nachylił się lekko w jej stronę.- I kochasz mnie. A miłość wybacza każde błędy.
-Błędem można nazwać to coś między nami miłością- zacmokała cicho, odgarniając włosy z czoła.- Ta relacja nosi inną nazwę... Jeśli się nie mylę, jest to przyjaźń pomiędzy cudowną dziewczyną i skretyniałym dupkiem, który spóźnia się na umówione spotkanie.
-Mówiłem ci, że wyglądasz czarująco, gdy się złościsz?
-Drake- zaczęła wolno, a jej usta powoli wykrzywiły się w zadziornym uśmiechu.- Takie teksty to nie do mnie. 
Zacmokał niezadowolony, gdy jego marynarka wylądowała na oparciu krzesła, a czarny kapelusz obok wazonu z pojedynczą, czerwoną różą. Delikatny aromat jej zapachu docierał do Mireille nawet, gdy była otoczona mieszanką zapachów dań, wydobywającą się z kuchni. 
-Zawsze sądziłem, że po naszym ostatnim spotkaniu zaprosisz mnie na kolację, która skończy się w łóżku.- jego pewność siebie mogła spowodować u niejednej miękkie kolana. Ale Mireille była już przyzwyczajona.- Myliłem się jednak.
-Dlaczego tobie wszystko musi kojarzyć się z jednym, Drake?
-Bo uwielbiam, w jaki sposób wypowiadasz moje imię- jej karcące spojrzenie zawsze go rozbawiało, dlatego nawet teraz się zaśmiał.- Mam stresującą pracę, skarbie. Zostałem przydzielony do włamania do Borrowsa, jak już ci mówiłem. Nie potrafię znaleźć żadnego zaczepienia, by móc ruszyć ze śledztwem dalej. 
-Może czas przepytać pracowników, którzy nie są zadowoleni ze swojej pensji, bądź kochanki?
Drake spojrzał na nią zaskoczony. Nie zwrócił uwagi, że kelnerka postawiła przed nimi zamówienia.
-Kochanki?- zapytał wolno, przeciągając litery.
-Każdy facet, który pracuje w takiej branży chociaż raz miał kochankę. A Borrows nie ma pochlebnej opinii na ten temat.
Jego kolejne pytanie wywołało u niej cichy chichot. Odwinęła sztućce z serwetki i położyła ją obok talerza.
-Środowisko kobiet. Smacznego.
Luźna rozmowa, która się pomiędzy nimi nawiązała, została przerwana przez jego telefon. Niezadowolona Mireille skinieniem głowy zgodziła się na jego nieme pytanie, czy może odebrać. Przeprosił ją i odszedł od stolika. Obserwowała jak wymienia kilka zdań z rozmówcą, daje jakieś polecenia i rozłącza się, bez oczekiwania na odpowiedź.
-Przepraszam, ale muszę iść.- wrócił do stolika, chowając telefon.- Praca wzywa. 
Sięgnęła do torebki, by zapłacić za swoje zamówienie, ale nie było jej to dane. Drake zapłacił rachunek ze sporą nadwyżką, nie pytając ją o zdanie.
-Nie lubię jak ktoś za mnie płaci- posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
-Nie płacę za ciebie- uśmiechnął się czarująco.- Płacę za posiłek.
Nachylił się nad nią, by musnąć wargami jej policzek. Obserwowała jak palcami przegarnia przydługie włosy do tyłu i nasuwa na czubek głowy kapelusz. Pożegnał się z nią jednym słowem, a wychodząc zarzucił na ramiona marynarkę. Gdy drzwi zamknęły się za nim z cichym zgrzytem, a naczynia zostały zabrane ze stolika, wydobyła z torebki telefon. Wybierając numer siostry przejechała językiem po wargach, by je zwilżyć.
***
Ostatnie tygodnie były dla mnie istnym maratonem. Pod koniec maja wysłałam pracę na konkurs, która kompletnie odebrała mi wenę. Mimo, że pracą na konkurs było dokończone opowiadanie "Podwójna gra", postanowiłam rozszerzyć je na blogu. Zrobiłam to dzisiaj.
Jeszcze trochę i koniec. 
+ Zapraszam do zakładki "Zwiastun".
+ Następny rozdział już niedługo.

2 komentarze:

  1. Nie poinformowano mnie, no co za chamstwo ;P. A tak fajnie jest kogoś przyłapać na gorącym uczynku ;P. W sytuacji Camille i tej madame, która nie wiem dlaczego się tak każe nazywać, no ale to zostawmy w spokoju, to wyszło podwójnie; ona ją złapała, że weszła tam gdzie nie powinna, a Camille dowiedziała się prawdy. Czyli ta madame jest jej babcią, tak? W takich niektórych filmach, właśnie to babcie włączają w takie akcje swoje wnuczki ^ ^. Tylko, czemu ona jest dla nich tak oschła? Stawia pozory czy naprawdę jest taka? Co po tej wiadomości zrobi Camille? Dla dobra sprawy chyba powinna tam zostać. Wkurzają mnie tacy ludzie jak Drake, chociaż ten Twój przypadek nie jest taki zły, bywali gorsi ;p. Mam wrażenie, jakby w tej sytuacji z nim druga siostra bliźniaczka straciła swój charakter, który był pokazywany we wcześniejszych rozdziałach, no ale tak jak mówię to tylko moje wrażenie. Pozdrawiam, Olka

    OdpowiedzUsuń
  2. "- Nie płacę za ciebię, płacę za posiłek" - to było dobre :). Nieźle Ci wychodzi kreacja bohaterów, bo po jednym przeczytanym rozdziale, swobodnie mogę stwierdzić, że wiem jaki jest np. Drake. Podobała mi się też retrospekcja związana ze szkoleniami. Lubię opisy szkolenia sztuk walk. Nie przykładam uwagi do szablonów, bo istotny jest dla mnie tekst i myślę, że mogłabyś więcej uwagi poświęcić oddzieleniu akapitów, spacjom między kropkami a myślnikami itd. To trochę psuje całościowe, dobre wrażenie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń